Pod czujnym okiem władzy
Zdjęcie autorstwa Roger'a Jackson'a
Southend, 25 maja, 1970
Kiedy kupiłem książkę Nick’a Knight’a “Skinhead” byłem mile zaskoczony kiedy
zobaczyłem jedno ze zdjęć, które zostało zrobione w Southend. Kilka osób
rozpoznałem od razu, a po chwili odnalazłem siebie i mojego najlepszego kumpla
Dennis’a. Często rozmyślałem nad tym co się stało ze zdjęciami zrobionymi na
plaży, wyraźnie pamiętam, że ktoś biegał z aparatem i robił zdjęcia(więcej niż
jedno), jak się później okazało tą osobą był Roger Jackson z Central Press,
który później pracował jako edytor w Associated Press, gdzie również pracował
mój syn(jako fotograf). Chociaż widziałem inne zdjęcia z tego dnia zrobione przez
Roger’a, często rozmyślałem o tych zrobionych na plaży, siedziałem osłaniając
oczy przed słońcem, Dennis był po mojej lewej stronie, oprócz nas są tam Dave
Zavanovich, Brian Ricketts, Danny Turley i inni, których twarze poznaję, ale
imiona wyleciały z pamięci. Lewa strona zdjęcia to głównie High Wycombe
Skinheads, byli liczną grupą, na pewno ponad 75 osób. Kiedy zrobiono zdjęcie,
ja mieszkałem w Staines(Middlesex), ale większość weekendów spędzałem w High Wycombe
ze starą ekipą. Jak znalazłem się w Southend tamtego dnia? Niedawno rozmawiałem
z Dennis’em i wspólnie próbowaliśmy przypomnieć sobie jak to było, ustaliliśmy
że do Southend jechaliśmy w piątkowy wieczór, kierowcą był nasz kolega Russel,
który miał vana – Ford Anglia, oprócz naszej trójki był z nami John, z którym chodziłem
na praktyki. W
piątek pojechaliśmy do High Wycombe, mając nadzieję, że złapiemy gdzieś mojego
kumpla Dennisa(wówczas nie było telefonów komórkowych), który nie miał telefonu
stacjonarnego, zwykle dzwonił do mnie z budki telefonicznej
żeby obgadać co będziemy robić w następny weekend, ale tym razem nie mieliśmy
planów i żadne z nas nie pamięta, kiedy i kto zdecydował o wyprawie do Southend.
Wydaje mi się, że była to spontaniczna decyzja, ale wiedzieliśmy że ekipa z
High Wycombe będzie tam w poniedziałek, w każdym razie Russell, John i ja
pojechaliśmy do High Wycombe, aby odwiedzić Dennisa w Castlefield High Wycombe,
mając nadzieję, że jest w środku. Kiedy tam dotarliśmy, jego już nie było, więc
zrobiliśmy sobie przejażdżkę po okolicy i miejscach spotkań, kiedy zauważyłem
Dennisa biegnącego wzdłuż ulicy, zatrzymaliśmy się i Dennis wskoczył na tył Vana.
Dennis nie mógł złapać oddechu, później dowiedzieliśmy się, że wraz z Mick’iem
Chraniock’iem rozrywali kasetki na monety w budkach telefonicznych(w tym czasie
był strajk telefonistów, a kasetki były wypchane po brzegi przez co nie można było
skorzystać z aparatu), a kiedy były opróżnione z monet można było dzwonić, po
jakimś czasie doszli do takiej wprawy, że osłonki kaset były zdejmowane w
stanie nienaruszonym. Monety w kieszeniach Dennisa wydawały brzęczący dźwięk
podczas każdego kroku, co nie przeszkodziło im zrobić jeszcze dwóch budek telefonicznych,
po jakimś czasie spotkali się z policjantami(ktoś ich zauważył podczas „roboty”
i zawiadomił policję) i musieli uciekać, Mick ukrył się w pobliskim strumieniu,
obładowany monetami z całego dnia, Dennis uciekał, ale został złapany, później
przekonywał policjantów, że to jego pieniądze. W radiowozie siedział świadek,
który stwierdził, że to nie on, więc musieli go puścić, chwilę później
wpadliśmy na siebie, wyjaśnił co się stało, a my zapytaliśmy co z Mick’iem po
czym zaczęliśmy go szukać w pobliżu strumienia, po chwili usłyszeliśmy jego
stłumiony głos „jestem tutaj, mogę już wyjść?”. Mick siedział po szyję w wodzie
ukryty pod gałęziami wierzby, wydostaliśmy go stamtąd, był dwa razy cięższy niż
zwykle przez monety i wodę, nieźle się wtedy uśmialiśmy. Podzielili się łupem,
a pomysł na wyjazd do Southend jakoś sam się pojawił. Podwieźliśmy Micka do
domu żeby się ogrzał, ale zrezygnował z wyjazdu, Dennis szybko się przebrał i
po chwili byliśmy w drodze do Southend, nigdy nie zapomnę miny serwisanta na
stacji benzynowej kiedy zapłaciliśmy w samych miedziakach. Wyruszyliśmy więc w
trasę, nie było wtedy nawigacji więc musieliśmy polegać na znakach i intuicji,
po drodze zatrzymaliśmy się na żarcie. Wczesnym wieczorem wjechaliśmy na drogę
A127 prowadzącą do Southend, na miejscu byliśmy o 21, zaparkowaliśmy samochód i
udaliśmy się do kręgielni, pograliśmy chwilę, ale było średnio więc wróciliśmy
do samochodu i około 23 wjechaliśmy na A127 kierując się w stronę całonocnej
kawiarni niedaleko pubu, przy którym zatrzymywały się autokary z turystami. Nie
do końca pamiętam co się wtedy działo, ale wszystko było pozamykane, nie
mieliśmy kasy ani żadnego zakwaterowania, postanowiliśmy spać w samochodzie. Kiedy
mieliśmy już dosyć żartów, a odgłosy pierdzenia ucichły, każdy z nas ubrał co
miał i starał się zasnąć, było bardzo zimno, o 4 nad ranem postanowiliśmy
wyruszyć w stronę Margate w poszukiwaniu jakiejś kawiarni, wtedy wydawało się
to niezłym planem, ale byliśmy zmęczeni, sama trasa liczyła niecałe 150 km. Do
Margate dotarliśmy wczesnym rankiem, znaleźliśmy kawiarnię, w której można było
coś przekąsić i odświeżyć się w toalecie. Na miejscu było kilku skinheadów, ale
zupełnie nie pamiętam wydarzeń z tamtego dnia oprócz tego, że włóczyliśmy się
po okolicy i po prostu tam byliśmy, szkoda… W każdym razie zdecydowaliśmy się
wrócić do domu w sobotę wieczorem, przez A2 do Londynu, byliśmy wyczerpani. John
I Dennis spali na tylnym siedzeniu, mnie też udało się trochę zdrzemnąć z
przodu kiedy nagle wszyscy zostaliśmy wyrwani ze snu przez głośny huk i pisk,
okazało się że Russel przysnął za kierownicą i wjechaliśmy w barierki. Na szczęście
uszkodzenia nie były poważne i mogliśmy kontynuować podróż, Russel musiał się później
tłumaczyć, był to van firmowy jego ojca. Dennis I John zasnęli bez problem kiedy
ja czuwałem i pilnowałem Russel’a. Ja, John i Russel mieszkaliśmy niedaleko
Heathrow, tylko Dennis mieszkał w High Wycombe więc trzeba było go odwieźć.
Wracaliśmy drogą M4 kierując się na High Wycombe kiedy po drodze zauważyliśmy dwóch
hipisów łapiących stopa, powiedzieliśmy Russel’owi żeby się zatrzymał.
Podbiegli do vana, a my krzyknęliśmy „wskakujcie
na tył”, co z wdzięcznością zrobili, byli zadowoleni do czasu kiedy nie
zobaczyli, że otacza ich czwórka skinheadów! Nagle pobledli i pomimo, że opowiedzieliśmy
kilka dowcipów i chichotaliśmy jak dzieciaki nie odezwali się słowem przez całą
drogę, no cóż staraliśmy się być przyjaźni no i w końcu udało im się złapać
stopa…
Ponieważ w Southend nie działo się nic ciekawego postanowiliśmy zostać w High
Wycombe u Dennis’a i spotkać się z kilkoma znajomymi, pożegnaliśmy Russel’a i
Johna i udaliśmy do centrum miasta. Spotkaliśmy się z ekipą i dowiedzieliśmy,
że wszyscy jadą do Southend w poniedziałek, namówili nas na wyjazd i wraz z
Dennis’em wybraliśmy się znowu, tym razem pociągiem. Największym problemem była
gotówka, której nam brakowało po piątkowo-sobotniej wyprawie, musieliśmy się
jakoś dostać na Liverpool Street, najpierw musieliśmy kupić bilet żeby wsiąść w
pociąg z High Wycombe do Marylebone, stamtąd prześlizgnąć się przez barierki(przez
chwilę stał tam bileter, ale znikał na 5 minut przed przyjazdem pociągu)i wsiąść
do pociągu odjeżdżającego na Liverpool Sreet, a stamtąd już bezpośrednio do Southend.
Na peronie było mnóstwo skinheadów, wszyscy byliśmy podekscytowani. Usiedliśmy
obok kilku ślicznych skinheadek z Londynu, pomimo tego że były nieco starsze,
próbowaliśmy je poderwać, bez szans… Naszym planem było dotarcie do Southend i
prześlizgniecie się przez barkierki, ale w pociągu była policja i konduktor
więc wdrożyliśmy plan B, „dwa z Wickford w jedną stronę poproszę”(była to
pobliska stacja), konduktor nie wierzył, że wsiedliśmy w Wickford i zadawał
pytania dotyczące miasteczka, jak wygląda stacja itp, nie mieliśmy
pojęcia(później przyszło mi tam mieszkać), ale trzymaliśmy się naszej wersji.
Zdenerwowany konduktor wezwał policję i wtedy zaczęliśmy panikować, mieliśmy
pieniądze tylko na jedzenie, nie mogliśmy sobie pozwolić na inny wydatek. Spisali
nas i już mieliśmy zostać aresztowani, kiedy podeszły do nas dwie skinheadki i za
nas zapłaciły… Wybawicielki! Skierowaliśmy się do Seafront, atmosfera była
elektryzująca, skinheadzi i greasersi obrzucali się wyzwiskami i zbierali w
grupy. Wpadliśmy na ludzi z High Wycombe i wspólnie włóczyliśmy się po okolicy
z nadzieją, że znajdziemy jakichś greasersów i trochę rozładujemy emocje, chociaż
trochę się baliśmy, bo byli wyraźnie starsi i więksi od nas, byli też bardziej zaniedbani.
Byłem ubrany w sta-prest’y, ciężkie buty, przyzwoitą koszulę i harringtonkę i
jako grupa skinheadzi prezentowali się o niebo lepiej od śmierdzących
greasersów. Przewyższaliśmy ich liczebnie, kiedy nagle Dennis Reader(starszy i
większy niż większość z nas) z High Wycombe, wyzwał grupę greasersów i wyszedł
im naprzeciw, nie pozostało nam nic innego tylko go wesprzeć, poleciało kilka
ciosów, a kiedy do akcji włączyło się więcej skinheadów, greasersi uciekli w
popłochu. Cała akcja skończyła się w mgnieniu oka i z tego co pamiętam nie
wydarzyło się już nic podobnego, chociaż muszę przyznać, że poczułem skok
adrenaliny. Pogoda była wspaniała, wszyscy zebraliśmy się na plaży żeby pogadać
i po prostu fajnie się prezentować, właśnie wtedy spostrzegłem fotografa, był
tam dobre 10 minut i robił zdjęcia, starałem się wyglądać jak najlepiej, ale
słońce raziło mnie w oczy przez co osłaniałem się ręką. Pamiętam, że szukałem
tego zdjęcia w prasie, ale nie zobaczyłem go aż do momentu, w którym wyszła
książka Nick’a, od razu powiedziałem o tym Dennis’owi, który też kupił książkę.
Nie pamiętam nic z drogi powrotnej, prawdopodobnie byłem zbyt zmęczony, poza
tym pracowałem następnego ranka. We wtorek kupiłem kilka gazet w celu znalezienia
informacji odnośnie naszego wypadu nad morze, mam je do dziś. Tekst ten
napisałem przy pomocy mojego kolegi Dennis’a, mam nadzieję, że nasze blaknące
wspomnienia będą dla kogoś interesujące. To były ekscytujące czasy, które na
zawsze pozostaną w moim sercu… Żałuję tylko, że nie miałem wtedy aparatu i że
nie byłem o rok starszy, wszystkiego dobrego.
Richard(Dick)Dawson
Osłaniam oczy przed słońcem, ekipy były wtedy duże, było nas ponad 100 z samego High Wycombe(wtedy mieszkałem w Staines), to był świetny dzień. Było jak zwykle, przeszukania, konfiskata sznurówek itp. Nosiliśmy harringtonki, włosy były dłuższe, ale ciągle byliśmy chętni na jakąś akcję.
W piątki była wypłata, więc wleciał nowy Benny(koszula Bena Shermana), oliwkowe sta-presty i można się było nieźle obłowić na lokalnych promocjach płytowych w Tesco, ceny albumów Ska/Reggae, które kosztowały 14/6d były obniżane do 50p. Clint Eastwood - Upsetters single za 15p, Wreck a Pum Pum, Dandy Your Musical Doctor, wszystkie albumy po 50p! To były czasy, jak mówił Judge.
W soboty były mecze i masowe wędrówki po barach/klubach przy akompaniamencie najnowszych hitów no i oczywiście zadymy.
Moon Hop Derrick'a Morgan'a ściągał na parkiety ogromne ilości skinheadów(ponad 300), którzy tańczyli i wykrzykiwali wspólnie "Yeah, Yeah, Yeah!" itp. do tego bawiliśmy się przy najlepszych kawałkach Motown.
Kilka moich ulubionych utworów:
La La Always Stay(Glen & Dave)
Girl What You Doing To Me(Owen Gray)
Fire Corner(King Stitt)
Rise & Fall of Laurel Aitken(Laurel Aitken)
Come into my Parlour(Bleechers)
plus cokolwiek od Prince'a Buster'a
Richard(Dick)Dawson
Fotografia zniekształcona w prawym dolnym rogu, przez moją nieudolną próbę zamazania znaku wodnego.
Komentarze
Prześlij komentarz